kejti
Dołączył: 22 Mar 2007 Posty: 2382 Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Sob Sty 31, 2009 11:52 Temat postu: WYDERKA i inne klacze z Węgier |
|
|
Strucelka napisała - "ma danych o ojcu Wyderki (1946r.)"
Oto dokładne wyjaśnienie sprawy ojca Wyderki:
"Informacje o możliwości zakupienia szlachetnych koni pochodzenia węgierskiego pojawiły się na początku 1946 roku. W styczniu tegoż roku mjr dr Henryk Harland otrzymał list od dr Falka, kierownika Państwowej Stadniny Altefeld, położonej w amerykańskiej strefie okupacyjnej. Proponował on nabycie w drodze wymiany za konie zimnokrwiste stawki koni szlachetnych. Niemcy wystąpili z tą ofertą, gdyż dowiedzieli się, że polskie stadniny mają na zbyciu potrzebny materiał. Faktycznie, Zarząd Stadnin Polskich w Niemczech był w posiadaniu grupy wybrakowanych koni ciężkich pochodzących z różnego rodzaju krzyżówek. Strona polska zdecydowała się tej propozycji bliżej przyjrzeć. Po wizycie mjr. Harlanda okazało się, że chodziło o liczącą około 60 sztuk stawkę klaczy arabskich (faktycznie miała ona nieco bardziej zróżnicowany skład rasowy, opróch koni arabskich były tam klacze półkrwi arabskiej, lipicańskie oraz grupa hucułów) z węgierskiej stadniny w Babolnie. Stadnina ta pod koniec wojny była ewakuowana do położonego w Bawarii Bergstetten. Choć Niemcy nie dysponowali dokumentami potwierdzającymi ich pochodzenie, nie przewidywano większych problemów z identyfikacją poszczególnych zwierząt, ze względu na posiadane przez nie palenia. Zwierzęta te amerykańskie władze okupacyjne skierowały do znajdujących się w Marburgu Zakładów Behringa (Behringswerke) wówczas stanowiących część koncernu IG Farben. Miały one zostać wykorzystane do produkcji surowicy przeciwbłoniczej. Przedstawiciele amerykańskich władz okupacyjnych dysponowali dość dowolnie węgierskimi końmi, ponieważ uważano je za zdobycz wojenną. Niektóre wybrane egzemplarze wysłano do USA, a inne właśnie do wytwórni szczepionek. Okoliczność zdawały się sprzyjać zawarciu transakcji. Wytwórnia w Marburgu gotowa była znajdujące się w jej posiadaniu konie wymienić, związek hodowców koni elektoratu Hestji (Kurhessisches Pferdestammbuch e. V.) poszukiwał ciężkich koni do pracy oraz hodowli, był więc zainteresowany zwierzętami, których z kolei chcieli pozbyć się Polacy. Zdecydowano się podjąć negocjacje w sprawie zakupu i mimo pewnych trudności stronom udało się ostatecznie dojść do porozumienia. Najpierw 15 lutego 1946 roku zawarto, za zgodą odpowiednich urzędników amerykańskich władz okupacyjnych, umowę między Heskim Związkiem Hodowców, reprezentowanym przez jgo przewodniczącego Josefa Günthera oraz Zakładami Behringa, w imieniu których występowali dr Albert Demnitz i prof. Schmidt. Na jej mocy wytwórnia początkowo miała otrzymać 181 koni nadających się do wytwarzania surowicy (miały być to zwierzęta w dobrej kondycji fizycznej, w wieku 4 – 10 lat, o wadze ok. 450 – 600 kg) w zamian oddając 55 koni gorącokrwistych, 16 hucułów (ogiera i 15 klaczy) i 2 źrebaki. Koszty transportu do i z Marburga zobowiązał się pokryć Związek. Przy wymianie ustalono następujące przeliczenie: w przypadku koni szlachetnych za jednego przewidywano przekazanie trzech innych zdatnych do produkcji szczepionek, natomiast dla hucułów zastosowano zastosowano przelicznik jeden do jednego. Pozyskane z zakładów Behringa zwierzęta mieli następnie przejąć Polacy, odnośna umowa została podpisana w Grabau 28 lutego między Heskim Związkiem a Zarządem Stadnin Polskich w Niemczech reprezentowanym przez mjr Harlanda. Dzięki temu porozumieniu Polacy mieli otrzymać 58 „klaczy arabskich” i jednego ogiera oraz grupę hucułów (14 klaczy, ewentualnie 12 klaczy i ogiera, wybranych przez Harlanda ze stada liczącego 28 sztuk). W zamian dostarczono 97 zwierząt: 51 koni pochodzenia belgijskiego (30 w wieku 3 lub więcej lat, 15 mających od 1 roku do 2 lat oraz 6 w wieku od 6 miesięcy do roku) a także 46 mieszańców. Przyjmowany parytet, przewidujący za jedną klacz arabską 2,5 konia pochodzącego z krzyżówki, obniżono do 1,5. Decyzję tę uzasadniono faktem, iż 25 matek objętych transakcją przekroczyło już 10 rok życia, co umniejszało ich wartość. Wydatki związane z transportem miały ponosić obie strony. W okresie między 15 a 28 lutego konie węgierskie przeprowadzono z Marburga do Altefeld i Mansbach (amerykańska trefa okupacyjna), skąd miały zostać wyeksportowane do Grabau oraz Schönböcken (angielska strefa okupacyjna). W zamian miały tam zostać wysłane sprzedane konie polskie. Zwierzęta szczęśliwie dotarły na miejsca przeznaczenia i wydawało się, że sprawa została już załatwiona. Jeszcze w 1946 roku od nabytych klaczy polskie stadniny dochowały się około 25 źrebiąt. Polacy nadali koniom nowe imiona: klaczą pochodzącym z Babolny zaczynające się na literę B, natomiast hucułom na W. W lecie losem koni z Marburga zainteresował się niechętny Polakom amerykański płk. John H. Allen zajmujący się sprawami restytucji. Twierdził, że konie bezprawnie przetransportowano z amerykańskiej do brytyjskiej strefy okupacyjnej i podważył legalność transakcji. Wywiązał się długi spór, który oparł się o najwyższe czynniki. W sprawę zaangażowały się Polska Misja Wojskowa w Berlinie. Polacy tłumaczyli, że weszli w posiadanie koni zgodnie z prawem. Argumentowali też, że gdyby pozostałe one w Marburgu, już dawno zostałyby zgładzone. We wrześniu wydawało się, że sprawa została przegrana. Brytyjskie władze okupacyjne poleciły zwrócić zwierzęta Amerykanom. Zarządowi Stadnin Polskich udało się uzyskać kilkutygodniowe odroczenie wykonania tej decyzji, celem wniesienia protestu. W tym czasie Harland z ówczesnym komendantem Stadnin Polskich w Niemczech, ppłk. Stefanem Zamoyskim, zdecydowali się na krok desperacki. Na własną odpowiedzialność dołączyli konie węgierskie do transportów polskich stadnin wysyłanych wówczas do Polski drogą morską statkami „Helgoland” i „Askania”. Zwierzęta udało się szczęśliwie przemycić. Po zakończeniu operacji obaj oficerowie złożyli meldunki, w których wyjaśnili motywy swego postępowania. O dziwo, działania te nie pociągnęły za sobą żadnych poważniejszych reperkusji. Zadrażnienia udało się załagodzić, a kwestie formalne jakoś wyjaśnić. W ten sposób, w dużej mierze dzięki energii oraz osobistemu zaangażowaniu Henryka Harlanda i Stefana Zamoyskiego, udało się nie tylko ocalić, ale i sprowadzić do Polski niezwykle wartościową partię koni."
Oto fragment artykułu "Z Marburga do Polski, czyli jak ocalono babolniańskie klacze." - M. Śliż - Koń polski, 5/2008: 68-70.
Wyderka należała do źrebiąt urodzonych w drodze do Polski, a jej matka Wydra do klaczy z Węgier (tak samo jak Wrona, Wołga, Wilija i Waśka). Niestety mimo paleń nigdy nie udało się ustalić ich prawdziwego pochodzenia. Razem z nimi przyjechał ogier Wujek o którym wiadomo było tylko, że pochodzi z linii Gorala. |
|